poniedziałek, 1 sierpnia 2016

Linie kłamstw - część IV

Cześć! 
Zamieszczamy już czwartą część naszego opowiadania. Mamy szczerą nadzieję, że Wam się spodoba. Miłego czytania :). 

 Nie oglądając się za siebie, wybiegła z jaskini. Bose stopy chwilę ślizgały jej się na mokrej nawierzchni, lecz zaraz zapanowała nad nimi. 

Biegła równym, lecz wolnym tempem, mijając wyschnięte drzewa i krzewy. 
Nieprzyjemny wiatr dmuchał jej prosto w twarz, wyciskając z oczu łzy. Nora pospiesznie zamknęła je. Nie miała najmniejszej ochoty ani ranić sobie oczu, ani oglądać okropnych pejzaży, które wyłaniały się jej naprzeciw. 
Tego dnia cały Leworl spowity był ciemnoszarą mgłą, przez którą widać było tylko połamane gałęzie brzóz. 
Za to w oddali płonął ogień. Czerwone iskry wyróżniały się na ciemnym tle, przypominając trochę świetliste robaczki świętojańskie. 
Płomienie lizały drewno, lekko trzeszcząc przy pochłanianiu go. 
Dopiero po chwili do Nory dotarł nieprzyjemny swąd dymu.
Dziewczyna z przerażeniem otworzyła oczy.
- Pożar - pomyślała ze zgrozą. 
Lecz wtedy zdała sobie sprawę, że to nie zagajnik płonie. Pali się starannie ułożone ognisko. Otoczone zakapturzonymi postaciami.  ***
Conor zaklął siarczyście przyglądając się nadchodzącej burzy. Kolejny błysk przeszył niebo na chwilę rozświetlając ciemność. Prawie w tym samym momencie rozległ się grzmot i stojące niedaleko drzewo runęło na ziemię. 
Chłopak niemalże słyszał w głowie karcący głos ojca (co cię pokusiło, żeby wybierać się do lasu w taką pogodę?!), lecz póki co nie zamierzał wracać. 
Całym sobą czuł, że dzieje się coś złego. Podświadomie przypuszczał, że ma to coś wspólnego z nowym sąsiadem, sir Ecnalem, który całe dnie spędzał w mrocznym borze...
Conor nie miał jednak zbyt wiele czasu do namysły. Gdy kolejna błyskawica z hukiem przewróciła drzewo postanowił, że może jednak wróci już teraz. 
Wolnym krokiem skierował się w stronę miasteczka. Gdy tylko drzewa przerzedziły się, chłopak poczuł zimne krople deszczu kapiące mu na twarz. Nieprzyjemne strugi sklejały mu jasne włosy.
- Do Leworlu! - wykrzyknął odgarniając je z twarzy. Następnie nałożył na głowę czarny kaptur i przyspieszył kroku. 
Przystanął przy swoim domu, a raczej przy jego ruinach...
Okna chaty zostały brutalnie wybite, a stłuczone szkło zajmowało cały ganek. Mieszało się razem z wyrwaną z dachu słomą oraz kroplami krwi. 
Conor zagryzł wargi szukając w kieszeni noża. Następnie uniósł wyżej podbródek i ruszył pewnie w kierunku domu. Bez zastanowienia otworzył drzwi i wszedł do środka.
- Matko? Ojcze?
Odpowiedziała mu głucha cisza. 
*** 
Nora poczuła narastającą falę paniki. Serce zaczęło jej bić coraz szybciej, a ręce niebezpiecznie się trząść. Przed nią stali Czterej Bracia, choć w tym momencie widziała tylko dwóch. To znaczyło, że postali mogli kryć się wszędzie. 
Dziewczyna wzdrygnęła się. Starając się iść jak najciszej, wchodziła w coraz większe gęstwiny. I gdy już prawie nie było jej widać, potknęła się. Bosa noga poślizgnęła jej się na kamieniach, a dziewczyna runęła na ziemię. Nie udało jej się powstrzymać głuchego jęku. 
Jeden z braci uniósł głowę. 
- Ot ano? - spytał zimnym, metalicznym głosem. 
- Kat - odparł drugi. 
- Ćamjop?
- Kat. 
Jak na zawołanie, oboje rzucili się do biegu. Ruszali się sztywno, mechanicznie. Z każdą sekundą dystans między nimi, a Norą zmniejszał się. 
Dziewczyna z przerażeniem przywarła do ziemi. Zanurkowała w jeszcze głębsze krzaki licząc, że nikt jej nie zauważy. Serce biło jej coraz szybciej, jakby zaraz miało wyskoczyć z piersi. 
- Eizdg ano?
- Ut. - wyższy z nich wskazał palcem  w ziemię, tuż obok kryjówki Nory. 
Dziewczyna zamarła z przerażenia, lecz ku jej uldze drugi pokręcił głową.
- Ein ut. Ut! - wyciągnął palec w kierunku drugiego drzewa.
- Zcaboz. - oboje oddalili się od dziewczyny. Nora wykorzystała ten moment. Gdy tylko obrócili się tyłem, bezszelestnie podkradła się za nich. Następnie z całej siły popchnęła braci do przodu i puściła się szaleńczym sprintem. Biegła tak długo, aż nie była już w stanie zaczerpnąć oddechu. Powoli zaczynało jej już brakować sił, lecz mimo to nie przerywała sprintu. Daleko, przed jej oczami, zamajaczył stary wóz dostawczy. Nora postanowiła go dogonić. Spięła się w sobie i przyspieszyła. Dyszała coraz mocniej, każdy oddech sprawiał jej ból. Za to ociężałe nogi zaczęły odmawiać posłuszeństwa. Gdy po raz któryś z kolei potknęła się, usłyszała za swoimi plecami szyderczy śmiech. 
Nora kątem oka zauważyła, ze wóz dostawczy jest coraz bliżej od odjechania. Nie zdążę - pomyślała z trwogą. 
Wtem przez jej głowę przebiegł świetny pomysł. Nim bracia zdążyli spostrzec, wrzasnęła na całe gardło. 
Woźnica spojrzał na nią przelotnie, po czym bez zastanowienia skierował wóz w jej kierunku. Dwa gniade ogiery puściły się dzikim galopem.
- Wskakuj! - rzucił mężczyzna z kozła.
Nora kiwnęła głową. Zdobywając resztki sił, podbiegła do wozu
i zarzuciła ręce na kozioł. Następnie z trudem podciągnęła się.

- Uf. - wykrztusiła. Woźnica jedną ręką chwycił ją i podrzucił na miejscu obok siebie. 
- Jadę do stolicy - warknął. 
- To dobrze - mruknęła bardziej do siebie, niż do niego i zemdlała. 
- I kat amas od san zsicórw - zawołali za nią bracia. Lecz ona już tego nie usłyszała. 
*** 
Poczuła ostre szarpnięcie. 
- Co jest? - fuknęła niezadowolona z nagłej pobudki. 
- Jesteśmy w stolicy - burknął woźnica. - A ja  muszę jechać dalej. 
- Och. - Westchnęła Nora - Inaczej wyobrażałam sobie Cepit. 
- No fakt. - Woźnica rzucił przelotne spojrzenie na połamane przez burzę drzewa. - Żywioły zrobiły swoje. 
Dziewczyna kiwnęła głową wychodząc z wozu. 
- W każdym razie dziękuję. Za wszystko. - zmusiła się do uśmiechu i ruszyła w kierunku rynku.  
Masywne chaty, którymi był otoczony, w większości zbudowane zostały z czerwonawych cegieł i sprawiały wrażenie bardziej luksusowych, niż te z Nadens. Każda z nich miała niewielki ganek otoczony równo przyciętym żywopłotem oraz donicami z różowymi pelargoniami. Na środku znajdował się brukowany plac zapełniony licznymi, kolorowymi straganami. 
Dziewczyna stała, patrząc na ten widok jak urzeczona. Trudno się dziwić, że nie zauważyła stojącej w oddali, zniszczonej chaty Conora. Nora całą swoją uwagę kierowała  na bogate mieszkania sądząc, że to tam właśnie może mieszkać elf. 
Jednak gdy przeszła przez wszystkie alejki, obok których stały piękne domy i na żadnej z nich nie zauważyła nazwiska Conora, postanowiła kogoś spytać o jego miejsce zamieszkania. 
Szybkim krokiem podeszła do pierwszego z rynkowych straganów, przy którym stał mrukliwy sprzedawca. Wyglądał na około pięćdziesiąt lat, miał wielką łysinę na głowię (która uwydatniała jego elfie uszy) oraz białą pelerynę. 
- Czego? - spytał nieprzyjemnie. 
- Chciałam się tylko dowiedzieć, gdzie mieszka rodzina Cedest.
Mężczyzna bez słowa wskazał zniszczoną chatę, a Nora puściła się biegiem. Chyba nigdy nie poruszała się tak szybko.

***
- Conor! - Dziewczyna wpadła do chaty. - Conor, gdzie jesteś?
- Kto tam? - usłyszała cichy, schrypnięty głos. Po chwili jej oczom ukazała się męska sylwetka. 
- Conor? - spytała Nora. 
Chłopak mrużąc oczy podszedł bliżej.
- Nora, tak? Ty jesteś Nora?
Dziewczyna kiwnęła głową, wpatrując się w niego. Był dokładnie taki, jakim go zapamiętała. Jego włosy ułożone w nieładzie niesfornie wpadały mu na mlecznobiałą twarz i świdrujące, niebieskie oczy. I tylko usta, z których niegdyś nie schodził zadziorny uśmiech, teraz zaciśnięte były w wąską kreskę. 
- Jak ci się udało tu przyjść?  
Dziewczyna machnęła lekceważąco ręką. 
- Conor, potrzebuję twojej pomocy. 
- Ledwie cię znam!
- Conor...
- Nie. - Spojrzał na nią stanowczo. - Ktoś zamordował moich rodziców. Ktoś zniszczył mi życie. Nie zamierzam się teraz zajmować...
- Wiem, kto to zrobi. 
Conor ze zdziwieniem uniósł głowę, podczas, gdy Nora pospieszyła z tłumaczeniem.
- Pewnie chcieli zabić wszystkich, którzy mieli informacje o twoim przodku. - zakończyła. 
- Gdybym wtedy był w domu...
- Byłbyś martwy. 
Conor spojrzał jej prosto w oczy. 
- Jak mam ci pomóc?

Ciąg dalszy nastąpi. 
A&K

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz